|
ZAWIĄZANIE |
ZJAZDY |
DRZEWA |
GROBY |
WSPOMNIENIE |
SŁOWNIK |
SŁOWNIK |
BIBLIOTECZKA |
ARCHIWUM |
KONTAKT |
ŁADOMIRSCY Z MARKOWIECAnna Kraińska ur. 22 lutego 1875 r. w Miejscu Piastowym pow. Krosno, zmarła w Poznaniu 29.05.1959r. pogrzeb tamże 2.06.1959r. Od 1877r. mieszkała w Wyszatycach, uczyła się w domu przy pomocy kolejno następujących po sobie nauczycielek, które nauczyły ją tego co ówcześnie dla panien było wymagane i języków francuskiego, niemieckiego i angielskiego. Miss Bekland - angielka, nauczycielka języka angielskiego nauczyła też ją bardzo ładnego i wyraźnego pisma, którego dotąd używając, mając 83 lata, miłe listy pisuje. Anna także opanowała grę na fortepianie i miło śpiewała. Kiedy panny Kraińskie dorosły, w Wyszatycach bywały zabawy z tańcami a i czasem panny z Mamą do domów rodzinnych wyjeżdżały. W karnawale 1895r. na zabawę w Wyszatycach przywiózł nasz kuzyn Tadeusz Bogdan z Zadwórza kilku młodych ludzi z ziemiaństwa ze wschodniej Małopolski (Galicji) między innymi Zdzisława Ładomirskiego z Markowiec koło Stanisławowa. Nawiązała się obopólna sympatia i w lecie już w Jabłonce, gdzie cała rodzina wyjeżdżała na letnie miesiące używać na podgórskim powietrzu, bliskości lasu i poziomkach, nastąpiły zaręczyny i ślub miał się odbyć na jesieni. Sprawy Andzi mało albo wcale mnie nie interesowały, bo przechodziłem do trzeciej klasy gimnazjalnej w Chyrowie u OO. Jezuitów. W październiku 1895r. spłonęły doszczętnie Wyszatyce, więc uzupełniwszy na prędce najpotrzebniejsze urządzenia w Jabłonce, by w niej i w ziemie mieszkać można było i liczniejszych gości można było przyjąć. 21 listopada 1895r. Rodzice urządzili ślub najstarszej córki w parafii Dydnia , a przyjęcie na około 20 osób najbliższych obu rodzin w Jabłonce. Państwo młodzi wyjechali na Kosówkę, folwark od Markowiec, który ojciec Zdzisława mu oddał. Wkrótce po ślubie syna zmarł w Markowcach Pan Konstanty Ładomirski i zaczęły się rozmaite kłopoty dla Zdzisława, który musiał pomagać swej Matce i trzem siostrom paniom Krobickiej, Gołębskiej i pannie Sewerynie później Feliksowej Domańskiej.
Ja jednak wtedy o tym nic nie wiedziałem, tylko pamiętam miłe wizytki w Kosówce, tam pierwszy raz strzelałem z prawdziwej strzelby. Tam byliśmy całą rodziną na Wielkanoc 1898r. po moim ciężkim tyfusie i tam wtedy robiłem pierwsze moje fotografie aparatem Zeiss mającym 112 płyt szklanych 9/12 do zmiany. W lutym 1898r. urodził się Andzi pierwszy syn Władzio, w 1899r. Marynka, w 1900r. Jadwiga, którą 2 lutego 1901r jako uczeń ósmej klasy dojechawszy z Sanoka do chrztu trzymałem. W następnych latach przybyły jeszcze Zosia, Stasia i Konstancja (Kostusia) oraz około roku 1907 zaczęła się seria chłopców: Józef, Zdziś, Andrzej, Antoni i na zakończenie w 1916r. Anka. Chrzciny Jadwigi już się odbywały w Markowcach, które Zdzisław nabył od Matki i sióstr oddając Kosówkę.
Dom był tam stary i zagrzybiony więc go rozebrano a dobudowano do oficynki cztery ładne pokoje a później, gdy rodzinka rosła ciągle coś dodając i ulepszając doszli do obszernego i wygodnego domu z przemiłą i ogromną werandą wejściową, ciepłą w zimie, bo dzięki podwójnym szybom dającą się ogrzać.
Zdzisław był bardzo dobry i zapobiegliwy gospodarz w hodowli tak bydła jak i koni i przy pomocy miejscowych ludzi umiał wszystko w porządku i doskonałym stanie utrzymać, liczną dzieciarnię wychować i wykształcić a także ziemi dokupywać gdy się okazja na miejscu zdarzyła, to grunta od Dominikanów z Tyśmienicy to obok leżące Bratkowce a w końcu od Matki Kosówkę. Pierwszą inwazję rosyjską w 1914r. przetrwali w domu broniąc się jak można było od strat w gospodarstwie, szczególnie w inwentarzu. Była tam wtedy i para koni arabów, które dla mnie Zdzisław kupił w Jabłonowie, miały być do ślubu, ale z wybuchem wojny zostały w Markowcach. Spodobały się Moskalom i chcieli je zabierać, ale dzieci tak się do tych koni przytulały i desperowały, że zostawili, a nam one długie lata służyły i kilka ładnych źrebiąt od Lotnej wychowaliśmy.
Na inwazję już bolszewicką przyjechali w 1920r. Zdzisławowie z dziećmi i inwentarzami do Jabłonki, tak że po powrocie mieli z czem zabrać się do odbudowy gospodarstwa. Dzieci wszystkie starannie kształcili. Najstarszy Władzio był w Chyrowie, a po wybuchu wojny zdał maturę w Białej i mój Ojciec umieścił go u swego parlamentarnego kolegi Proskowica, starszego gospodarza na Morawach, na praktyce gospodarskiej, skąd wiele wiadomości wyniósł. Po udziale w wojnie 1920r. jako ochotnik zaczął gospodarować na Wołyniu, w majątku nabytym przez pana Rytowskiego (młodszego). Ożenił się z Walą Nagórzańską, a gdy dzieci zaczęło przybywać ojciec oddał mu w Markowcach Młyn z dużym stawem i przylegającymi gruntami. Tam chował swoje sześcioro dzieci, aż do drugiej wojny, biorąc czynny udział w ruchu szlachty zagrodowej, której w Stanisławowskim było wiele zaścianków, a akcja ks. Półkanonika Miodońskiego starała się o podniesienie w nich ducha polskości do czego i Zdzisławowie walnie się przyczynili, budując kościółek i kreując parafię w Markowcach, której Władzio z rodziną był zawsze gorliwie praktykującym członkiem.
Po 17 września 1939r. będąc w wojsku we Lwowie, przezornie nie poszedł na plac Bernardyński gdy tam rozbrajali oficerów i tak uniknął Katynia. Gdy Wala z dziećmi nadciągnęła, osiadła w folwarku swej rodziny przy ujściu Dunajca a Władzio pracował w dużym młynie Konopków w Brniu; potem przenieśli się do Kraśnika też do młyna, dzierżawionego przez męża Jadwigi Ładomirskiej Tadeusza Teleżyńskiego, a później gdy i to się skończyło, po śmierci bardzo obiecującego syna zmarłego w szpitalu w Lublinie gospodarował na folwarku oddanym SS. Niepokalankom w Szczecinku, i zajmował się potem także mleczarnią, następnie działał jako inspektor plantacji cykorii i przy tym stracił zdrowie gdyż serce nie wytrzymało forsownych marszów po rolach. Gdy wrócił do zdrowia został księgowym dla kilku spółdzielni produkcyjnych, a cztery córki, które kończyły nauki u Niepokalanek także w księgowości zajęcie dostały, więc lepiej im się powodziło. Syn najmłodszy Andrzej uczył się w małym seminarium na Pomorzu ale gdy przełożeni odradzili mu wstąpienia do dużego seminarium, wrócił do rodziców, rok był gdzieś księgowym, potem zdał maturę i dostał się we Wrocławiu na historię starożytną, którą teraz (1958r.) kończy i ma zapewnioną asystenturę przy tej katedrze we Wrocławiu. Jedna z córek Maja przyjechała zdaje się w lecie 1955r. na urlop do wujostwa swych Kozłowskich do Krosna, tam poznała Adama Pillera i za niego wyszła w jesieni choć wesele mieli smutne bo zjechawszy się na pogrzeb ojca wzięli ślub. Teraz mieszkają oboje w Rzeszowie i mają dwoje dzieci i matki i dwie pracujące siostry Zosia i Ala mieszkają tam także. Krystyna i Andrzej pracują we Wrocławiu. Córki Zdzisława wszystkie odbywały nauki u Niepokalanek w Niżniowie lub Jazłowcu. Najstarsza Maria po ukończeniu szkoły wstąpiła do Niepokalanek i jako siostra Anna bywała doskonałą "ekonomką" w Niżniowie, Sączu i Szymanowie a teraz od paru lat jest w Murkowie pod Poznaniem. Jadwiga 27.04.1926r., wyszła za mąż za Tadeusza Teleżyńskiego będącego wówczas administratorem majątku Karasnobród koło Zamościa własność Kazimierza Fudakowskiego. Mieszkali tam do 1942r., mieli dwie córki, starsza Jadwiga zmarła w szpitalu w Lublinie w czasie okupacji a młodsza Teresa skończyła w Poznaniu medycynę i jest teraz asystentką profesora chirurga dr Degi. Jadwiga robiła bardzo ładne kilimy, potem dla pokrycia kosztów nauki córek zaczęła chować świnki, ale w końcu założyła hodowlę srebrnych lisów i w tem tak się wydoskonaliła, że Fudakowscy przystąpili do spółki, powstała ogromna ferma, która do końca okupacji niemieckiej trwała, choć też i wiele kłopotów przyniosła. Z posagu Jadwigi i
oszczędności kupili sobie Teleżyńscy z parcelacji Wilkołazu od ordynacji
Zamojskich leśniczówkę i 10 ha pola i domek bardzo praktycznie i ładnie
odnowili dodając na strychu nie zmieniając dachu kilka miłych pokoików.
Założyli duży sad bardzo szlachetnych owoców i przenieśli tam swoją
część fermy lisiej z Krasnobrodu. Zdzisławowie, którzy
w 1939r. z Markowiec wyjechali bawili najpierw w Krasnobrodzie a potem w
Leśniczówce do 1950r. tam 21.10.1945r. były ich złote gody. Następna córka Zofia miała projekta wstąpienia do klasztoru ale nic z tego nie wyszło i dopiero w 1936r. wyszła za mąż za Eustachego Tyszkiewicza syna Benedykta i Marii Lubomirskiej, który jako Inż. rybak urządzał i zarządzał stawami swojej ciotki w Horodyszczu w gromadzie Chamiakówka leżącym obok Markowiec. Zosia dostała 200 morgów z Markowiec nadających się na stawy, które zostały tam przez nich założone. Niestety w sierpniu 1938r. Zosia po urodzeniu syna we Lwowie zmarła. Syna Tadzia wzięła na wychowanie Stasia Kozłowska do Lipy koło Birczy a gdy wojna 1939r. z Lipy ich usunęła chowała go troskliwie naprzód w Hłudnie a potem w Krośnie gdzie pracowali. Gdy w 9tej klasie miał jakieś nieporozumienie w szkole pojechał do ojca, który pracował na wybrzeżu mieszkając w Sopocie z drugą żoną. Troszkę się uczył, troszkę pracował w Szczecinie, aż dostał się na statek dowożący słodką wodę do Świnoujścia. Z wiosną 1958r. ożenił się i pewno pójdzie jeszcze do szkoły rybołówstwa morskiego w Gdańsku.
Stasia, ładna jasna blondynka po klasztorze, była na praktyce gospodarstwa domowego w Kniażu i 29.09.1924r. wyszła za mąż za Aleksandra Kozłowskiego-Zarembę z Lipy Dolnej koło Birczy . Dzieci nie mieli, ale spokojnie pracując w Lipie, która żadnych obciążeń nie miała prowadzili gościnny dom dla sąsiadów i rodziny , dużo miłych chwil tam spędziliśmy. W 1939r. po wybuchu wojny wyjechali z dzieckiem Zosi i trochę dobytku do Markowiec skąd po 17.09 wrócili, ale że w Lipie inni już byli gospodarze, pojechali do Hłudna, gdzie przez czas okupacji Lesio zajmował się gospodarstwem w folwarku swej matki i bronił ją od skutków nieszczęśliwego wypadku, który się tam zdarzył. Przy studni był żuraw stary więc nadpróchniały, gdy żołnierze niemieccy przed przejściem przez San w 1941r. zaczęli bardzo go używać zwalił się i zabił Niemca. Pani Kozłowska została oskarżona o zabójstwo żołnierza niemieckiego i długo trzeba było walczyć nim się ją z tego zarzutu zwolniło a nawet Lesio był jakiś czas w jej zastępstwie więziony w Brzozowie. W 1944r. w lipcu Lesiowie przenieśli się do Brzozowa a w 1945r. w sierpniu do Krosna gdzie Lesio dostał posadę "mistrza gazowego" na Kopalni nafty w Krościenku i gdzie spokojnie przemieszkali 11 lat, z których połowę on przepracował a połowę zapadł na zdrowiu, że dostał emeryturę inwalidzką, kopalnia Stasi zajęcie dała, tak, że spokojnie dalej mieszkali. W sierpniu 1956r. przenieśli się do Krzeczowic koło Przeworska, gdzie w nasiennym gospodarstwie pracuje Antoni Ładomirski z żoną a mając pięcioro dzieci potrzebowali pomocy ciotki. Pomagałem im wtedy się pakować. Niestety zdrowie Lesia nie wytrzymało zmiany i zmarł we wrześniu niespełna miesiąc bawiąc w Krzeczowicach. Stasia do połowy roku 1957 pomagała jeszcze w domu Antosiom ale gdy jej matka tak się posunęła i na zdrowiu zapadła, że stałej pielęgnacji potrzebowała, przeniosła się do Poznania i od roku matkę starannie pielęgnuje. Kostusia zmarła na tyfus już jako dorosła panna. Dla edukacji synów warto było przenieść się do Lwowa. Nasz Ojciec sprzedawszy Suszno w 1911r. i poszedłszy na emeryturę w Tow. Kred. Ziem. postanowił córkom uzupełnić ich posagi. Pomógł zatem Andzi do kupna domu przy ul.. Listopada 28 od Oberskiego (kiedyś sklep zabawek). W tym domu mieszkała Andzia z synami. Józef skończywszy gimnazjum studiował w Dublanach rolnictwo i po odsłużeniu wojska przy artylerii wrócił do Markowiec i pomagał Ojcu w gospodarstwie a gdy się ożenił z koleżanką z Dublan Anną Trąbczyńską z Kieleckiego oddal mu Ojciec Kosówkę. Urodził im się syn Tomasz, potem już przed samą wojną córka Marta. Józek poszedł na wojnę i zginął we wrześniu 1939r. gdzieś na zachód od Warszawy, nigdy nie dało się ustalić gdzie. Wdowa jako inż. rolnik była inspektorem plantacji buraków dla Przeworska, a w 1944r. jakiś czas pomagała w hodowli lisów w Leśniczówce i prowadziła drugą fermę Teleżyńskich gdzieś na Pomorzu, a gdy i to się skończyło była zajęta w hodowli w Aleksandrowicach folwarku Balic pod Krakowem i przeszła na profesora w szkole ogrodniczej w Krzeszowicach, gdzie jej dzieci do szkoły już chodziły. Później była w Werbkowicach w Hrubiszkowskim parę lat na badaniach erozji ziemi a teraz przeniosła się koło Puław. Syn Tomasz studiował rolnictwo w Olsztynie i wtedy kilka razy odwiedzał bardzo miło naszego Jasia. Później gdy od ciotki dostał pokój w spółdzielni mieszkaniowej tam się przeniósł i kończy S.G.G.W. Od roku mieszka z nim siostra Marta, która po zdaniu matury w Hrubieszowie studiuje chemię w Warszawie.
Następny syn Zdzisław miał od najmłodszych lat dwa zamiłowania: rysunki i muzykę, ta ostatnia jednak zwyciężyła i jej się poświęcił, poważnie ją studiując po maturze u prof. Friemanna we Lwowie, potem wyjechał na dalsze studia do Paryża, gdzie poznawszy Marjorie Ara z nią się ożenił i już stale pozostał za granicą i tylko raz przyjechał z żoną, córką i teściową w odwiedziny do rodziny i kraju zdaje się w grudniu 1938r. W czasie wojny przesiedlił się do Maroka, gdzie dobrze mu się działo, gdyż miał ucznów Amerykanów. Po wojnie, gdy Amerykanie z Maroka wyjechali było coraz ciężej dwoma córkami. Wtedy na zaproszenie koleżanki z pensji Marjorie, która była kierowniczką szkoły w Perth w Australii, pojechali tam całą rodziną i zaczęli uczyć, on muzyki, ona języków. Starsza Marjorie poszła na Uniwersytet w Camberze, została tam bibliotekarką, ukończyła studia i wyszła za mąż za Australijczyka Micka Letts, z którym wiosną urodziła córkę Martine. Druga córka Zdzisława Joasia już jest drugi rok na uniwersytecie, studiuje matematykę i zarazem pracuje a w Australii już urodzony syn Antoni niezadługo pójdzie do szkoły. Dobry syn, choć mu nieraz ciężko, regularnie, co kwartał przekazuje matce 10 funtów australijskich. Czwarty syn Andrzej (Jędrek) od najmłodszych lat był "zbytnik" gdy w 1920r. był w Jabłonce mając zdaje się 8 lat proch zapalił tak, że osmalił sobie całą głowę i brwi i rzęsy opalił. Studiował w domu i paru gimnazjach, w końcu zdawszy maturę zapisał się na leśnictwo na politechnice Lwowskiej, gdzieś praktykował, jeździł na wycieczki zagraniczne, pojechał na gapę do Rzymu z pielgrzymką na kanonizację św. Andrzeja Boboli, a w końcu ożenił się z panną Jurczyńską, córką Hieronima Jurczyńskiego adwokata w Krakowie i naszej kuzynki Romerówny (jej prababka z Trzecieskich Łosiowa i mój dziadek Tytus Trzecieski - rodzeństwo), która była na kursach w Snopkowie, mieszkali w Zimnej Wodzie. Całe umeblowanie sam sobie zrobił z pak i desek; wyjeżdżał z agitacją na Ruś Zakarpacką; mieli syna Jurka i z wybuchem wojny w 1939r. pogubili się, on w wojaku, ona dziecko zostawiła we Lwowie i granica ją odcięła; przyjechała do Jabłonki by jej ułatwić dostanie się do Lwowa do dziecka. Jak się udało ją przerzucić przez San w Lesku ją aresztowali, jak przybyła do Lwowa dziecka już nie zastała było w Krakowie. Jędrek zjawił się niezadługo też w Jabłonce, umknął z obozu jeńców pod Łodzią, spotkał się u nas z Ksawerym Prekiem, wziął od niego polecenie opiekowania się jego lasami w Kalenicy, z tym zgłosił się do niemieckiego komendanta lasów w Sanoku, wytłumaczył mu, że tego samego profesora w Torencie słuchali, uzyskał pieczątkę na piśmie Preka a za parę tygodni dostaliśmy od niego kartkę z Budapesztu, że jedzie dalej. Nie wojował, ale zwiedził kawał świata, prowadził transporta wojskowe w Azji i w Afryce, widzieli go w Rzymie, w końcu wylądował w obozie byłych wojskowych w Anglii. Żona jego tymczasem zginęła w powstaniu warszawskim, syna Jurka chowali dziadkowie w Krakowie. On się ożenił w obozie z córką lekarza z kieleckiego, wyjechali do Argentyny, mają dwoje dzieci, on prowadził wielkie tartaki, potem plantacje, które zmarzły, mierzył i szacował puszcza dziewicze z aeroplanu, a ostatnio trasował linię wysokiego napięcia. Ona wydzierżawiła kilkanaście hektarów ziemi pod stolicą i gospodaruje i posyła dzieci do szkoły. Matce raz przysłał jakieś lekarstwa, czasem pisują, ona częściej. Syn Jurka ukończył szkołę techniczną, pracuje, mieszka u dziadków w Krakowie. Ostatni syn Antoni, bardzo ciekawy do gospodarstwa ukończył przed samą wojną szkołę rolniczą w Cieszynie, na praktyce u swych wujostwa Domańskich w Ubiniu, poznał Jadwigę Komarnicką inż. ogrodnictwa z S.G.G.W. i już po wybuchu wojny się pobrali 23.01.1940r. Najprzód mieszkali w Babulach koło Jaślan gdzie domek i kilkanaście morgów należących do naszych dzieci po babce było wolnych, potem Telżyńscy ściągnęli ich do Leśniczówki a gdy ta została sprzedana w październiku 1950r. Antek został inspektorem plantacji buraczanych w Krośnie a zamieszkał w Korczynie bo tam mieszkanie dostali. Urodziło się im trzech chłopców i dwie dziewczynki, doskonale te dzieci chowają. W 1955r. przenieśli się do Krzeczowic koło przeworska do gospodarstwa nasiennego, mieszkanie mają dobre, ale sąsiada z dołu, hodowcę niemiłego, który im żyć nie daje. W 1956r. sprowadzili do siebie Kozłowskich, Lesiu wkrótce umarł, Stasia po roku pojechała pielęgnować matkę do Poznania. Najstarszy syn Jacek zdał w 1957r. maturę, chciał dostać się na politechnikę we Wrocławiu, nie udało się, pracował w miejskim zaopatrzeniu weterynaryjnym. Teraz ma próbować zdawać na politechnikę w Gdańsku. Najmłodsza córka Anna po maturze w klasztorze w Jazłowcu ukończyła szkołę pielęgniarek na Koszykowej w Warszawie, pracowała najpierw we Wrzeszczu a w 1950r. po Leśniczówce zamieszkała z mężem, który 25.11.1950r. zmarł w klasztorku na Winiarach ul. Rejtana 6 w Poznaniu, gdzie mieszka 25 staruszek, a gdzie Teleżyńscy pomógłszy zakonnicom do wykończenia kaplicy uzyskali ładny pokój na parterze dla rodziców. Antoni Kraiński |
|